Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 08:09
Reklama

Kiedy praca staje się inspiracją. "Jej słowo. Jego słowo" stanie się magnesem na publiczność? [RECENZJA]

9 maja na Scenie Malarnia Teatru Wybrzeże w Gdańsku odbyła się premiera spektaklu "Jej słowo. Jego słowo" w reżyserii Adama Orzechowskiego. Autorem oryginalnego scenariusza jest niemiecki prawnik i dramaturg Ferdinand von Schirach, który od podszewki zna realia zawiłych rozpraw sądowych. To zapewne główny powód, który czyni "Jej słowo. Jego słowo" tak nietuzinkową i wciągającą propozycją.
Kiedy praca staje się inspiracją. "Jej słowo. Jego słowo" stanie się magnesem na publiczność? [RECENZJA]
foyer Sceny Malaria

Autor: Damian Myszewski

 

Kameralne, ciemne wnętrze, kilka rzędów krzeseł układających się w prostokąt i wolna przestrzeń pośrodku niego. Do tego poczucie panującego minimalizmu. Mniej więcej tak prezentuje się Scena Malarni, na której wystawiane jest "Jej słowo. Jego słowo". Akcja toczy się wewnątrz wspomnianego prostokąta. Nie ma w nim wielu rekwizytów. Scenografia jest prosta i pozbawiona zbędnych elementów. A mimo to od samego początku spektaklu w pełni odczuwa się surowy klimat niemieckiej sali sądowej. Aktorzy wcielają się w uczestników skomplikowanej rozprawy o gwałt, a publiczność mimowolnie staje się obserwatorem całego procesu (a w pewnym momencie nawet i czymś w rodzaju ławy przysięgłych). Wystarczy kilka chwil, by myślami przenieść się do Berlina. Miasta, które widziało mroczne sekrety Katheriny i Christiana.

 

Fabuła, która wciąga 

 

Pełne emocji i rozterek dzieło von Schiracha nie jest dla każdego. Dotyka kontrowersyjnej i trudnej tematyki. Na początku widzowie poznają kulisy romansu dwóch przedstawicieli niemieckiej klasy wyższej. On jest biznesmenem, ona dziennikarką telewizyjną. Połączyła ich namiętność i znudzenie monotonnością codziennego życia rodzinnego. Jednak po pewnym czasie zakazana miłość staje się czymś więcej niż grzechem. Pojawia się oskarżenie o gwałt, któremu na przeciw wychodzi grobowa cisza.

Choć narzucona konwencja może na pierwszy rzut oka przywoływać wspomnienia związane z paradokumentem "Sędzia Anna Maria Wesołowska" to nic bardziej mylnego. Pozornie fabuła nowej sztuki może przypominać jakiś odcinek dawnej produkcji TVN, ale w rzeczywistości chodzi w niej o coś zupełnie innego. Do odpowiedniego odbioru przyda się spora doza wrażliwości i (choć trochę) analityczny umysł. Pod płaszczykiem typowej "obyczajówki" odbywa się rozprawa nad tym co wpływa na naszą ludzką interpretację faktów.

 

Znakomita gra aktorska

 

Spektakl premierowy był naprawdę dobrze zagrany. Każdy aktor był przekonujący. Fenomenalnie Katherinę Schlütter zagrała Katarzyna Kaźmierczak, która potrafiła oddać emocje jakie mogą drzemać w pełnej wewnętrznych rozterek, zakochanej w oprawcy ofierze. Jednak moim zdaniem cichymi (tylko z nazwy) bohaterami premiery byli Robert Ninkiewicz (Adwokat Biegler) i Anna Kociarz (Greta Lange). Aktorzy wcielający się w role pełnomocników zwaśnionych stron skradli show. To Biegler i Lange nadają dynamiki całej sztuce. Szczególną uwagę przykuwała Kociarz. Wykreowała postać, której nigdy w życiu nie chciałbym spotkać na sali rozpraw. Nie dlatego, że Lange była harda i nazbyt czepialska. Po prostu jej nieustępliwość i pewność siebie powodowała, że to ofiara mogła zacząć się zastanawiać czy na pewno jest niewinna. Adwokat Lange to taka postać, którą trudno polubić za osobowość, ale chce się ją mieć po swojej stronie. U Kociarz wszystko zagrało perfekcyjnie. Jej głos, gestykulacja i charyzma powodują, że grana przez nią rola jest niezwykle wiarygodna. 

 

Cienka granica między niewinnością a przestępstwem

 

Sztuka nie tylko porusza kwestę zawiłości i nieoczywistości w określeniu tego czym jest gwałt. To w zasadzie tylko wstęp. W istocie spektakl wykracza poza sam wymiar przestępstwa. Skupia się na konsekwencjach z jakimi mierzą się domniemana ofiara i domniemany sprawca, a jednocześnie dramat opowiada o reakcjach otoczenia sądzących się stron oraz porusza kwestię społecznego odbioru przemocy. 

Sama definicja gwałtu, choć (przynajmniej w teorii) jest stała i prosta, wbrew pozorom nie jest najważniejsza. Kluczowy dla sądu staje się zamiar, kontekst i - co zrozumiałe - bezsprzeczność winy. Wersje wydarzeń się nie pokrywają, a wraz z pojawianiem się nowych faktów akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Emocje widzów stale są szargane, po każdym nowopoznanym szczególe w inną stronę. Pokuszę się o stwierdzenie, że przychodzi taka chwila, kiedy każdy widz wczuwa się w rolę sędziego, który za moment wyda wiążący wyrok. Tymczasem w głowie co chwila pojawiają się nowe pytania. Czy dowody są wystarczająco silne, by bez cienia wątpliwości potwierdzić winę? Jak wiele musi zrobić ofiara, by przekonać sąd, że została skrzywdzona? Co się stanie jeśli gwałciciel pozostanie na wolności? Jak będziemy się czuć, kiedy przez naturalny subiektywizm za kraty trafi niewinna osoba? Wątpliwości przybywa, a poczucie odpowiedzialności - za los Kathariny i Christiania rośnie.

 

Czy było warto?

 

Sztuka w reżyserii Orzechowskiego pozwala postawić się w roli naocznego świadka, sędziego i sprawozdawcy procesu sądowego jednocześnie. W czasach galopującej polaryzacji twórcy spektaklu dają nam sporo do myślenia w kwestii ferowania wyroków i konsekwencji wynikających z powierzchowności dokonywanych ocen. "Jej słowo. Jego słowo" zmusza nas do analizy świata szarego, a nie czarno-białego. Nie wiem czy taki był zamysł reżysera, ale w moim odczuciu wystawiona przez niego sztuka pozostawia nas z wieloma otwartymi pytaniami. Czym jest sprawiedliwość? Jak oprzeć się manipulacjom? Jak nasze przekonania kształtują rzeczywistość? To tylko niektóre z nich. Pasują one nie tylko do nowej sztuki Teatru Wybrzeże, ale i do wielu społecznie ważnych tematów, które przewijają się w codziennej prozie życia. Warto się nad nimi zastanowić. 

Przyjęło się, że każda sztuka ma na celu skłonić widza do refleksji. I to Orzechowskiemu się udało. Tak naprawdę w tym spektaklu chodzi o to, by końcowy wyrok wydał widz, a potem zastanowił się co miało wpływ na jego finalną decyzję. Bilet do teatru w tym wypadku daje nam przepustkę do zamkniętego, fikcyjnego świata, w którym przeżyjemy proces, który odmieni nasze postrzeganie rzeczywistości po wyjściu do foyer. 

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama